środa, 29 kwietnia 2015

madrid, hiszpania

Jakoś tak to jest, że jak się lubi Barcelonę, to za Madrytem nie przepada i na odwrót. I spełnia się to w moim przypadku i raczej większości moich znajomych. A jako, że rajem na ziemi jest dla mnie katalońska stolica, to będzie o Madrycie raczej krótko. 


W Madrycie (podobno) dużo jest do zwiedzania. To co znalazło się na mojej trasie to Pałac Królewski otoczony złoconą, szpetną bramą (albo prawdziwie złotą, bądź co bądź to królewski pałac, ale szpetną, niestety, pozostaje). Jeśli mamy czas, to warto wejść do Muzeum Prado, zaliczane jest ono do jednego z najważniejszych muzeów na świecie (ciekawe na jakiej podstawie się to oblicza) lub pobuczeć pod stadionem Santiago Bernabeu. Samym centrum Madrytu stanowi Puerta del Sol (chyba można śmiało go nazwać główny placem, a nazwę pięknie można przetłumaczyć jako Bramę Słońca), gdzie stoi posąg niedźwiedzia. Ładny. Całkiem niedawno przypomniał mi się podczas oglądania filmu "Wiedźmy z Zugarramurdi" w reżyserii Alexa de la Iglesia, jednego z moich ulubionych reżyserów hiszpańskich, gdzie własnie pod tym pomnikiem stoi jedna z czarownic i wygłasza swoje apokaliptyczne wizje. 


W Madrycie na pewno zajrzyjcie do Museo del Jamón (Muzeum Szynki), gdzie bardzo tanio można się najeść i spróbować pysznej hiszpańskiej wędliny Jamón Serrano, często za 2 euro można zamówić śniadanie, albo jakąś małą przekąskę (tapas). W Madrycie spotkałam dużo Polaków. Nie przepadam za rodakami za granicą, i twierdzi tak chyba każdy, kto podróżuje i kogo spotkałam. Ale nie dotyczy to tych, którzy urządzili swoje życie za granicą. Mogę godzinami wysłuchiwać pięknych lub strasznych opowieści jak postanowili rzucić wszystko, co mieli w Polsce, by za głosem serca, rozsądku, bądź szaleństwa i przeprowadzili się, by zacząć swoje życie od nowa. Trzymam za was wszystkich kciuki.
Moim ulubionym miejscem jest park Retiro. Ogromny z mnóstwem zieleni, róż, alejek do spacerów. Może nie stanowi serca Madrytu, ale duszę na pewno. 


Jak dla mnie jedynym sensownym momentem, żeby zwiedzić to miasto był Sylwester. Skalą imprezy przebija Barcelonę. Nie jest wtedy bardzo zimno, wystarczył lekki płaszczyk. Zgromadziliśmy się wszyscy na Puerta del Sol z przygotowaną butelką szampana i obowiązkowymi winogronami. Otóż, zwyczajem hiszpańskim jest, żeby zjeść 12 winogron podczas 12 uderzeń zegara. Każde winogrono jest odpowiedzialne za jeden miesiąc. Jeśli zdążymy zjeść 7 to tylko 7 miesięcy będzie udanych, jak zjemy tylko jedno, to 11 miesięcy będzie w plecy, ale za to jak zjemy wszystkie 12 i uda nam się nie zadławić (o tak, zdarza się) to czeka nas udany rok. Możecie się śmiać. Mnie się sprawdza każdego roku. Jak już wszyscy stoją na tym placu, to razem wszyscy patrzą w jedno okno. Tam co chwilę pojawia się ktoś, kto macha i zapewne ktoś sławny, ale jak wypytywałam wkoło kto to, to nikt nie wiedział. W wyniku błędu rezerwacji, mieliśmy tani nocleg, co graniczy z cudem w Sylwestra. Tani, ale za to .... na następny rok. Jedną bezsenną noc zaliczyliśmy 31 grudnia, a następną w hostelu, gdzie jeden nocleg kosztował nas jak tydzień zarezerwowany w przyszłym roku. Szczęściem, następnym naszym punktem była Barcelona i udało nam się zamienić bilety na parę dni wcześniej. 
Madryt nie zachował się w mojej pamięci najlepiej. Udało mi się nawet w moich archiwach znaleźć zdjęcie najlepiej przedstawiające moje wspomnienia z Madrytu.


PS, Ok, to był Sylwester, a następnego dnia wszystko lśniło. 

niedziela, 26 kwietnia 2015

sevilla, hiszpania

Sewilla jest piękna. To widać na każdym filmie, zdjęciu czy teledysku. Słońce, woda, soczyste pomarańcze i ci niesamowici Hiszpanie. No cóż. Aż tak różowo nie ma. Słońce jest, woda jest, ale ja bym się nie kąpała, pomarańcze zdecydowanie lepsze w Walencji, a Hiszpanie... meh. Podczas mojego pobytu w Hiszpanii zauważyłam, że na południu panuje przekonanie, że tylko tam można znaleźć tych prawdziwych, męskich brunetów, ociekających testosteronem. Rzeczywistość jest niestety odległa, bo z jakiegoś dziwnego powodu obecny hiszpański macho to młody chłopak w rybaczkach, japonkach i obcisłej różowej koszulce z wielkim diamentowym kolczykiem w uchu, i ten testosteron, który jest, jakoś nie bardzo mi pasuje. Ale kto co woli, a Hiszpankom to raczej nie przeszkadza. 
Sewilla służy dalekim spacerom, przesiadywaniu na brzegu rzeki i popijaniu wina w miłym towarzystwie. Nie można zwiedzić Sewilli w pośpiechu. Jak ktoś bardziej bogaty, to czemu nie przejechać się dorożką i poczuć się jak w romantycznym filmie. Taki obraz Sewilli możemy zobaczyć w filmie "Jak zostać Baskiem". Chłopak z Sewilli, dziewczyna z kraju Basków i mnóstwo śmiechu, bo film bazuje na stereotypach o tych dwóch skrajnościach. Sewilla to również stolica flamenco, które można zobaczyć nawet na ulicy.


Spacerkiem przejdźmy do Złotej Wieży, którą częściowo widać na zdjęciu. Po prawej stronie jest rzeka, w której, jak już wspomniałam, nie wykąpiemy się, ale widok wyjątkowo miły dla oka. Po lewej stronie, gdy miniemy już wszystkie drzewa wyjdziemy na główną drogę, gdzie znajduje się arena do walki z bykami, biało-żółta, która malowniczo wpasowuje się do kolorystyki budynków wokół. W centrum znajduje się wieża Giralda, która jest częścią katedry. Do katedry można wejść na mszę i podziwiać wnętrze. Jeśli chcemy wejść poza godzinami jest to koszt koło 10 euro, ale w tym jest również zwiedzenie Giraldy. Jak dla mnie największą atrakcją Sewilli był Plac Hiszpański z pięknym pałacem w kolorze ciemnoróżowy (czerwonym?), wokół którego można popłynąć małym rowerkiem wodnym za dodatkową opłatą. Przed pałacem każde miasto, a przynajmniej większość, ma swoje miejsce i jego widok wraz z mapą jest wykafelkowany. Przed placem hiszpańskim znajduje się bardzo romantyczny park.




Sewilla jest też nowoczesna. I ja wolę tą Sewillę. Mnóstwo miejsca, żeby pojeździć na desce, wiele nowoczesnych budowli i aż prosi się, żeby dosiąść się do grupki Hiszpanów i hacer botellón. Może nie jestem zbyt ambitna, ale jest to mój ulubiony zwyczaj. Brzmi skomplikowanie, ale to po prostu picie w miejscu publicznym, najlepiej przed imprezą. Nie jest celem kompletne upicie się, ale dobra zabawa oraz poznanie nowej kultury. I jest to również najlepszy sposób na podszkolenie języka hiszpańskiego. Salud!


piątek, 17 kwietnia 2015

merida, badajoz, hiszpania

Siedząc te sześć miesięcy w Ekstremadurze musiałam się czymś zająć. Nauką nie bardzo, skoro poziom był niższy niż na mojej uczelni. Imprezowaniem, no dobra, niby też, ale Caceres, maleńkie miasteczko, miało maleńkie kluby i nie bardzo było gdzie. No to podróżowaniem! Oczywiście przyznany grant nie wystarczał, żeby się wyżywić, zapłacić za mieszkanie i zwiedzić co się tylko chciało (mimo bardzo niskich cen), ale cośtam w pobliżu można było pozwiedzać. Niedaleko Caceres, leżą dwa miejsca warte odwiedzenia, jest to Badajoz oraz Merida. 

 Badajoz

Merida

Badajoz jest, z tego co pamiętam większe od Caceres, ale na pewno nie aż tak obfite w zabytki. Spacer okazał się krótki. Od kościółka weszłam na stare miasto, obronne mury oraz wspięłam się wyżej w górę, do parku, skąd jest na prawdę ładny widok. Przeszłam się jeszcze mostem. I tak jakby to było na tyle. Moją uwagę przyciągnęła jedna uliczka odchodząca z głównego placu, były tam sklepy z pamiątkami, małe kawiarnie i restauracje, a nad głowami przechodni rozciągał się niebiesko-błękitny "baldachim" rzucający wspaniałe światło na twarze przechodniów. 



Wycieczkę do Badajoz pamiętam raczej jednak ze sposobu, w jaki się tam dostałam. Pierwszy raz w swoim życiu pojechałam autostopem z Caceres. Nie byłam sama, bo chyba trochę brak mi jaj, i tyle aut nas mijało, że w końcu chciałyśmy zrezygnować, a tu nagle zatrzymał się samochód z małżeństwem, które jak się okazało, wykładało na naszej uczelni. Poradzili nam co zwiedzić w Badajoz i jak wszędzie dojść. Podróż minęła szybko, bo z Caceres do Badajoz to równa godzina drogi. Z powrotem udało nam się trafić na panią doktor, która przez godzinę opowiadała o sekretach kuchni z Ekstremadury. Na tyle ciekawie, żeby uśpić moje dwie koleżanki :)

Najmniejsza Merida ma zdecydowanie najwięcej zabytków, bardzo podobna jest do Segovii. Rozpadający się akwedukt, arena do walki z bykami, stare miasto i ruiny, wszędzie. Żeby wszystko zwiedzić w jeden dzień, zrobiłam coś, czego zazwyczaj nie robię i za 8 euro pojechałam pociągiem turystycznym wkoło miasteczka. W parku w Meridzie znajdziemy drzewa z różnych zakątków świata, w tym nasz polski dąb. 


Mimo całego wywodu o kuchni regionu, nie bardzo pamiętam czegoś charakterystycznego, co przytoczyłoby ślinę i kazało ruszyć do kuchni. To kuchnia ciężkostrawna, która nie należy do mojej ulubionej. Ten region ma za to jedną zaletę, jest tu bardzo tanio i stanowi dobrą bazę do zwiedzenia Portugalii. I także tutaj można poczuć autentyczną hiszpańską atmosferę. 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

caceres, malpartida de caceres, hiszpania

Caceres jest maleńkim miasteczkiem w regionie Extremadury, jednym z biedniejszych, jeśli nie najbiedniejszy region Hiszpanii. Spędziłam tam pół roku na swoim Erasmusie i ciężko mi to miejsce określić jednoznacznie. Jako uczelnia, to poziom był na tyle niski, że na zajęcia trzeba było chodzić z najwyższym rokiem, żeby czegokolwiek się nauczyć. Miasteczko małe, ale bliskie natury, więc świeże powietrze tak mnie zbombardowało, że katar dostałam. Na 6 miesięcy, bo się okazało, że to uczulenie na drzewa, które rosną tylko tam.


Oczywiście starówka i stare miasto zachęcało do spacerów, nawet nocnych, bo można było czuć się bardzo bezpiecznie. Choć nocą, gdy wiatr hulał między starymi murami, to ciarki przechodziły, bo brzmiało to jak jęki i wycie. Nie jest to najpopularniejszy cel turystyczny Hiszpanii, ani za bardzo nie ma tam co robić. Jeśli jednak ktoś ma zamiar wybrać się z Madrytu do Lizbony pociągiem, to może wyskoczyć na stacji Caceres, która leży właśnie na linii między tymi dwoma miastami i pobawić w miasteczku jeden dzień. Stare miasto leży trochę pod górkę, więc warto wspiąć się na sam szczyt i wyjść po drugiej stronie, gdzie widać jak stare miasto jest dosłownie odcięte od reszty. Dalej spacerkiem można przejść na szczyt góry, z której rozciera się widok na całe miasteczko.



6 miesięcy zmusiło mnie trochę do szukania miejsc, do których można by pojechać. Dzięki temu zwiedziłam właśnie regiony najbliższe Extremadurze. Jednego dnia wybrałam się do Malpartida de Caceres, które leży bardzo blisko. Jest to w sumie wieś, z rozległymi terenami do spacerów. 


Extremadura to taka starsza Hiszpania, skostniała i zamrożona w czasie. Dialekt jest tak silny, że ciężko zrozumieć co tam sobie mamroczą pod nosem. Ale to właśnie tu, możemy zasmakować tego, czym Hiszpania szczyci się najbardziej i mieć pewność, że jest to autentyczne. Krew z byczka, czy jamon serrano, które osiąga zawrotne ceny, ale za to jak wystawnie wygląda na wystawie sklepowej. Niedaleko mojego miejsca zamieszkania znajdował się sklepik z oryginalnymi produktami, który ... starałam się omijać szerokim łukiem, gdyż zapach był silny i niezbyt przyjemny. Raz odważyłam się wejść, to tylko pasztet z dzika. Znalazłam też pyszne miody (fanką nie jestem, ale w prezencie się przydało) oraz wino z żołędzi, które było gorsze od jakiekolwiek sikacza za 5 zł, a swoje kosztowało. 
Polecam te rejony wszystkim, którzy mają ochotę poznać coś więcej poza wielkimi i popularnymi miastami, którzy mają ochotę na autentyczność. Zanurzcie się w tych skarbach niezmierzonych, jak śpiewała Pocahontas. Ale na jeden dzień wystarczy, nie na pół roku. 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

cadiz, hiszpania

Cadiz, czyli po polsku, Kadyks, jest znowu mieszanką nowoczesności z historią. Ja zwiedziłam tylko stare miasto, i to w dodatku parę lat temu. Najlepszym sposobem, jest po prostu dojechać do Sewilli, a potem autobusem, za dość niską opłatą, do Kadyksu. Tak zrobiłam. Powrót miałam bezpośrednio już do Caceres, gdzie mieszkałam, więc musiałam cały swój dobytek mieć ze sobą i negatywną niespodzianką było to, że zabrakło przechowalni bagażu. Również negatywne było to, że dworzec autobusowy został przeniesiony, o czym nie było ani słowa na oficjalnych stronach ani w przewodnikach, więc straciłam trochę czasu, żeby pochodzić i odkryć, że dworzec autobusowy znajduje się obecnie przy stacji dworcowej, na której wysiadłam. Nie za dobrze się rozpoczęło, ale widoki wynagradzają wszystko.
Podobno najlepiej przyjechać tu w okresie karnawału, ale każdy czas jest dobry. Wokół starego miasta można przejść się spacerkiem wokół murów, które otaczały stary Kadyks. Piękny biały ratusz oraz wieże Tavira, z której można zobaczyć miasto z góry, a która sama w sobie jest ciekawa, dzięki swoim arabskim wykończeniom. Wąskimi uliczkami dojdziemy zawsze  do centrum, które stanowi ogromny kościół z bardzo charakterystyczną żółto-złotą kopułą. Kopuła góruje nad całym miastem i wybija się kolorystycznie na tle białych domków. 


Z racji obciążenia bagażem, poddałam się i poszłam odpocząć na plażę. Choć był to początek listopada, było ciepło, więc rozłożyłam się na piasku podziwiając widoki i zajadając się słodki turronem. Turron jest typowy dla Hiszpanii (i paru innych), coraz częściej pojawia się również na naszym rynku. Składa się głównie z migdałów i orzechów, a także z miodu. Moja ulubiona wersja to obłożony opłatkiem twardy turron, który stanowi nie lada wyzwanie dla zębów. Dla problematycznych zębów polecam wersję miękką, również dobrą, ale odrobinę za słodką.