poniedziałek, 25 lipca 2016

disneyland paryż, francja

Opowiem Wam o najlepszym dniu mojego życia. Będzie kiczowato, różowo, bajkowo, kolorowo i magicznie. W głębi duszy każdy z nas jest małym dzieckiem, a ja już najbardziej, więc wycieczkę do Paryża przyćmił jeden dzień spędzony w Disneylandzie. Podobno nie jest to ich najlepszy park, a te w Stanach są trzy razy lepsze. W Stanach wolałam jednak zwiedzać parki narodowe niż pałac Myszki Miki, więc nie wiem. Ja w Disneylandzie pod Paryżem czułam się świetnie.


Byłam tam już ponad 8 lat temu, więc pewne wspomnienia się zacierają. Ale to, co na pewno zapamiętałam to jest ogrom ludzi. Tłumy cisnące się w kolejkach do zjeżdżalni i karuzel. Żeby pojeździć, trzeba było swoje odstać. Co w sumie, uczy cierpliwości, w szczególności dzieci. Jasne, przez kolejki nie da się pojeździć na wszystkich atrakcjach w jeden dzień, ale dla mnie to było wystarczająco. Dlaczego?


Bo boję się roller-coasterów. Panicznie. Już widząc je z daleka robi mi się niedobrze, wiruje mi w głowie. Raz zebrałam się na odwagę i w Disneylandzie pojechałam na jednym, który nazywał się Indiana Jones (miałam nadzieję, że za odwagę dostanę potem bicz i kapelusz, ale złudne marzenia) i jedyne co pamiętam to wrażenie, jakby miało mi urwać głowę. Mało przyjemne. Potem parę razy jeszcze mnie namówiono na takie jazdy, ale za każdym razem żałowałam i gdy zaproponowano mi wyjazd do parku atrakcji Six Flags w Stanach i Port Aventura w Hiszpanii, popukałam się tylko w czoło, Nigdy więcej. 


Więc co robiłam w Disneylandzie? Po pierwsze, uwielbiam ich parki tematyczne. Tam 'Gwiezdne Wojny', a tam 'Alicja w krainie czarów'. Ilość kiczowatych, plastikowych figurek przechodzi tam ludzkie pojęcie, ale osobiście uwielbiam taki kicz. I nie ma to jak robić sobie zdjęcia z bohaterami z dzieciństwa. A poza tym... cudownie bawiłam się jeżdżąc na karuzeli z konikami, słonikami, strzelając pistoletami laserowymi w kosmitów i przechadzając się po zamku z logo Disneya. I pod koniec dnia miałam wrażenie, że spędziłam dzień lepiej niż wszyscy ci z grupy, którzy szukali tylko wrażeń.



Pod koniec każdego dnia, odbywa się parada wszystkich postaci z Disneya. Można robić sobie z nimi zdjęcia. Pochód zamyka oczywiście Myszka Miki.


poniedziałek, 18 lipca 2016

paryż, francja

Każdy ma takie miejsce, którym się rozczarowuje. I podobno Paryż jest jednym z tych miejsc. Większość miejsc znamy już z filmów, pocztówek czy zdjęć w gazetach. Jako, że zwiedzałam to miejsce osiem lat temu, nie bardzo pamiętam co czułam będąc w tym kultowym mieście. Na pewno byłam zachwycona, bo była to jedna z pierwszych wycieczek zagranicznych. Natomiast, i to wiem również na pewno, nie chciałabym tam wracać. Widziałam raz, wystarczy.


Zaskoczyła mnie życzliwość ludzi, brak akceptacji języka angielskiego i uśmiech jako waluta. Okropne jedzenie i język wzbudziły jednak moją nienawiść. Mówią, że język francuski jest językiem miłosny, ale w moich uszach brzmi on jak charkający robol z piłą mechaniczną w ręku. Już tysiąc razy bardziej wolałabym, żeby mówiono mi po niemiecku ich liebe dich niż to okropne francuskie je t'aime. Dobry francuski wynalazek za to, to bagietka i croissant. I to by było na tyle (jasne, wina i sery, ale osiem lat temu byłam niepełnoletnia i bardziej zadowalała mnie bagietka z szynką niż wymyślne żabie udka czy ślimaki). No ale do rzeczy.


W Paryżu spędziłam trzy dni. Jeden to oczywiście spacer po Luwrze - gdzie tłumy zasłoniły maleńką Mona Lisę, więc udałam się na poszukiwania dużo lepszego obrazu, "Śmierć Sardanapala", który do dzisiaj jest moim ulubionym obrazem. Tłumy, tłumy, więc zmyliśmy się szybko. Nie znoszę zwiedzać muzeów, jakkolwiek nie cudowne i bogate by one nie były. Wyjątkiem było Muzeum Perfum Fragonard, gdzie ze zniżką kupiłam cudny perfum, którego zapachu nie zapomnę do dziś.


Następne punkty obowiązkowe to oczywiście wieża Eiffela, na którą wjechałam, ale zeszłam pieszo, żeby podziwiać konstrukcję, wszystkie mosty, Montmartre, zdecydowanie zbyt przereklamowany, bo żadnej bohemy ani sztuki już tam raczej nie widać, katedra Notre Dame, przepiękna i wzniosła czy Moulin Rouge. I na dodatek, wieczorny rejs stateczkiem. A co, raz się żyje. 



Wydaje mi się, że moja obojętność wobec tego pięknego miasta wynika z jego niezrozumienia. Od kultury, języka po ludzi. Ale, jak czytałam ostatnio, jest to jedno z miast, na których ludzie się najczęściej zawodzą. Czyli nie jestem sama. 



Dziękuję za niektóre zdjęcia Mateuszowi.


poniedziałek, 11 lipca 2016

berlin, niemcy

Gdy przyjechałam po raz pierwszy do Berlina, stwierdziłam, to tu chcę żyć! I mimo, że język niemiecki wystarczająco pokrzyżował mi plany, to wciąż zachowałam sentyment do tego miasta. Uwielbiam jego porządek i zorganizowanie, ale także tą ciemną stronę, imprezy, imigrantów i lekką atmosferę hipisowskiej komuny. Mało miejsc wywołuje u mnie tak silne emocje jak Berlin. Do Berlina możemy najlepiej dojechać ze Szczecina za 7 euro autobusem albo za 29 euro pociągiem. Duża dysproporcja? Wydaje się, że tak, ale 29 euro na bilet w obie strony dla pięciu osób to bardzo mało. Zależy czy jedziecie w grupie czy sami. Jedzie się półtora godziny. Jeśli jedziemy pociągiem to wysiadamy na stacji i w dwie minuty jesteśmy pod Bundestagiem, czyli siedzibą rządu niemieckiego. Żeby wejść do środka, bilety trzeba zamówić wcześniej. Wchodzi w to również wejście do przeszklonej kuli na dachu budynku - lud obserwuje rząd, a przynajmniej taka idea temu przyświeca. Warto wziąć sobie jakąś przekąskę i zjeść, siedząc na trawie przed tym ogromnym budynkiem. 


Proponuję Berlin na jeden dzień lub dwa. Tydzień dla tych, którzy chcą wszędzie wchodzić i pojechać na jednodniową wycieczkę do Poczdamu. W weekend jednak wszystko spacerkiem obejdziemy. Z Bundestagu kierujemy się w stronę Bramy Brandenburskiej. Oprócz tego, że jest tutaj zatrzęsienie turystów, to zawsze dzieje się coś ciekawego. Raz jest to protest przeciwko corridzie, innym razem przeciwko dronom, ale czasami można przyłączyć się do medytacji na rzecz pokoju na świecie. Tutaj również rozpoczynają się wycieczki piesze za darmo z przewodnikiem. Albo kończą się wycieczki rowerami, bądź też ogromnym wozem, gdzie jedna osoba kieruje, a wszyscy pedałują i ... piją piwo. Nie wiem ile kosztuje taka wycieczka, ale jest to jakiś sposób, żeby Berlin poznać od strony rozrywkowej. Jeśli ktoś z Was mówi po niemiecku, ciekawym pomysłem są również piwne zajęcia jogi, gdzie pozycje są tak dopasowane, żeby cały czas móc pociągać z butelki z piwem. 


Tuż obok Bramy, znajduje się pomnik poświęcony ofiarom żydowskim podczas II wojny światowej. Są to prostokątne bryły z betonu o różnej wielkości. Jest to niesamowicie fotogeniczne miejsce i, gdy sami zgubimy się pomiędzy blokami, również skłaniające do refleksji.



Idąc w stronę Sony Center, gdzie możemy z dziećmi odwiedzić muzeum Lego, a już na pewno zrobić sobie zdjęcie z wysoką żyrafą z klocków, która stoi przed, natkniemy się na szczątki Muru Berlińskiego, pokrytego gumą do żucia. W Berlinie jest wiele fragmentów, ale ten stoi osobno i jest wyjątkowy. Wokół niego stoją tablice informacyjne z historią miejsca. 



Wróćmy znowu do Bramy i ulicą Unter den Linden, gdzie znajduje się wiele sklepów, ale która do najbardziej fotogenicznych nie należy, bo trwa tam remont nieprzerwanie od wielu lat i nie wygląda by kiedykolwiek miał się skończyć, dostaniemy się do wyspy muzeów. Najsłynniejsze jest chyba Muzeum Egipskie oraz Pergamon. Jeśli macie czas to śmiało wchodzić, bo znajduje się tam słynne popiersie Nefretete oraz replika Bramy Isztar. Jeśli nie, to być może znajdziecie trochę czasu, by wejść do Bazyliki aż na samą kopułę, gdzie gdy wyszeptać coś, to dźwięk powędruje na drugą stronę. 



Idąc dalej, dojdziemy do mojego ulubionego miejsca w Berlinie - Alexanderplatz. Tu stoi słynny Ratusz, Wieża Telewizyjna, czy zegar, pokazujący godziny we wszystkich strefach czasowych. Jest to również centrum, gdzie możemy kupić różne rzeczy, oraz zasmakować w Berlinie, czyli zjeść smacznego currywursta - parówkę z curry, a do tego świeża bułeczka. Spokojnie się najecie, a wydatek to około 2 euro. 




Co jeszcze można robić w Berlinie? Spacerem udać się do pomnika Nike, albo po alei ambasad, które robią wrażenie pod względem rozwiązań architektonicznych. Jeśli wybierzemy tą drugą opcję, to spacer zakończymy przy słynnym berlińskim zoo oraz dworcu. Znajduje się tam słynne katedra, która zbombardowana w trakcie wojna nie została odnowiona. Tworzy to niesamowity kontrast między nowoczesnymi budynkami wokół, a maleńkim kościółkiem ze zbombardowaną wieżą. 


Noc proponuję zacząć na Alexanderplatz, bo w okolicy znajdziemy dużo ciekawych barów, w tym takie, gdzie za litr drinka zapłacimy 12 euro. Spróbowałam, i drinki prawie nie są chrzczone, a zabawa jest świetna. Symbolem Berlina jest niedźwiedź, a jego figurki stoją porozrzucane po całym Berlinie. Nie wiem, czy tak jak we Wrocławiu istnieje mapa z niedźwiedziami, ale możemy również polować na nie przy okazji. Zwróćcie również uwagę na sygnalizatory świetlne dla pieszych, które są wyjątkowe i znajdziemy takie tylko w Berlinie. 


To ja może jeszcze nauczę się tego niemieckiego?

poniedziałek, 4 lipca 2016

jak tanio podróżować?

Nie jestem profesjonalistą w sprawach taniego podróżowania, a jednak wielu z Was pyta jak ja to robię, że jeżdżę tak tanio. Postanowiłam więc napisać specjalną notkę, teraz przed wakacjami, żeby Wam trochę sprawę ułatwić. 

Barcelona

1. Elastyczność. Wiem, że ciężko być elastycznym, gdy ma się pracę i dwójkę dzieci. Dlatego nie mówię, żeby lecieć z dnia na dzień, ale zdarzają się promocje z wyprzedzeniem na tyle, że spokojnie można urlop zaplanować.

Sewilla

2. Wyjść ze swojej strefy komfortu. To chyba najważniejsze. Łatwiej jest oczywiście załatwić wakacje w biurze podróży, bo my zapłacimy, a oni wszystko już za nas załatwią. Jeżeli nastawiamy się na urlop pod palemką to czemu nie. Ale jeśli oczekujecie czegoś więcej, to trzeba to samemu załatwić. W dobie internetu wszystkie lokalizacje można sprawdzić, nauczyć się podstaw każdego języka, żeby potem dogadać się w sprawach na przykład toalet, czy odnaleźć wskazówki ludzi, którzy już w danym miejscu byli.

San Francisco

3. Nocować u znajomych lub załatwiać noclegi przez sprawdzone witryny. Od niedawna Wasz kumpel z podstawówki mieszka w Amsterdamie? To może najlepszy czas odnowić znajomość? Brzmi to może cynicznie, ale nie każę Wam się od razu zwalać mu na głowę na dwa tygodnie z sześcioosobową rodziną. Jeśli sam zaproponuje nocleg, to fajnie (w zamian można zrewanżować się zrobieniem zakupów, zaproszeniem do restauracji, czy prezentem z Polski). Jeśli nie, to przecież dużo lepiej wie, gdzie przenocować niż Wy. Dobra, chcecie lecieć do Amsterdamu, ale nikogo znajomego tam nie ma? To szukamy po airbnb. Tam znajdziecie listę różnych mieszkań do wynajmu na dni czy tygodnie (płatne, ale tańsze od hosteli czy hoteli). Zawsze możecie skorzystać również z coach-surfingu. Ryzyko jest jednak takie, że nie zawsze wiadomo na kogo traficie, a słyszałam dobre jak i złe opowieści. 

Stambuł

4. Jeszcze raz elastyczność. Ale nie co do czasu, ale również co do miejsca. Zawsze marzyliście, żeby pojechać na Rodos, ale trafia się niezła okazja do Berlina? Zawsze zdążycie na Rodos, a Berlin też ładne miejsce, którego jeszcze nie widzieliście. Ja, gdy codziennie rano budzę się, to rutynowo, pierwsze co to sprawdzam fly4free, stronkę z promocjami na samoloty, autobusy, pociągi, auta czy hotele. Dzięki temu zajechałam do Budapesztu za 8 złotych, Sztokholm zwiedziłam za 36 złotych, a do Bergamo poleciałam za 19 euro. 

Sztokholm

5. Znajomości z miejscowymi. Szukajcie zapaleńców, którzy kochają swoje miasta i z chęcią pokażą je Wam za darmo. Wbrew pozorom jest mnóstwo takich ludzi. Ja również oprowadzam po Katowicach, a czasami działa to na zasadzie rewanżu. Ja gościłam w Katowicach, a w zamian ktoś pokazał mi Budapeszt, a ktoś inny Sao Paulo. 

Widok z Corcovado, Rio

6. Mały bagaż. Jeśli udało nam się kupić tani bilet na samolot, to uniknijcie dodatkowych opłat za bagaż. To nic skomplikowanego, żeby spakować się w podręczny na tydzień, i to na każdą pogodę. Dla mnie najwygodniejszy jest plecak, w który pakuję się jak lecę wizzairem, żeby uniknąć opłat za duży bagaż podręczny, ale jeśli lecę innymi liniami lotniczymi biorę przepisową walizkę i mam ją i tak zazwyczaj w połowie pustą jeszcze (na pamiątki). 

Tu akurat lot do Stanów, więc duży bagaż za darmo :)

Mam nadzieję, że choć trochę Was zainspirowałam, żeby szukać i płacić taniej.