piątek, 26 czerwca 2015

watkins glen state park, nowy jork, stany zjednoczone

Do parku narodowego Watkins Glen trafiłam przez przypadek. Podczas wspomnianej już przez mnie wycieczki w poprzednim poście, taki półtora godzinny spacer był jako jedna z wielu wycieczek fakultatywnych. Wstęp jest za darmo. Park mieści się w stanie Nowy Jork. Jest w nim wiele tras, przewodnika nie potrzebujemy, bo wszystkie są doskonale oznaczone. 


To jedno z tych miejsc, gdzie przyroda broni się sama, a wola i moc człowieka jest bardzo ograniczona. Jako fanka 'Władcy Pierścieni' czułam się żywcem wyjęta z książki. Uczucie to było oczywiście deptane przez owłosione stopy masy turystów... Ale zdjęcia i tak wyszły cudownie. 





sobota, 20 czerwca 2015

waszyngton, filadelfia, stany zjednoczone

Ani jednego ani drugiego miasta nie było na mojej liście, gdy przekraczałam granicę. Wyszło przez przypadek, w sumie jak zwykle. Planem było wynajęcie auta, które było już zarezerwowane. Gdy odrzucili naszą kartę, a gotówką nie można było zapłacić, nie za bardzo wiedziałyśmy co zrobić. Z pomocą przyszła stronka zorganizowanych wycieczek tours4fun (dla ciekawskich), normalnie takich wycieczek nie lubię, ale w drodze wyjątku. Śmiechu było co nie miara zresztą. Wykupiłyśmy wycieczkę do Waszyngtonu i Filadelfii, podjeżdżamy na miejsce zbiórki w Nowym Jorku, dużo ludzi już zgromadzonych. Wsiadamy do autobusu, gdzie wita nas przewodnik... po chińsku. Wycieczka z Chinatown, większość turystów pochodzenia chińskiego i my. Ale angielski jako drugi język. Szkoda tylko, że po chińsku opowieści trwały 20 minut i były zabawne (wnoszę po salwach śmiechu chińskich turystów), a dla nas składały się z 3 zdań i do śmiechu nie skłaniały. Do Waszyngtonu zajechaliśmy po zwiedzeniu Secret Caverns (dla ciekawskich), coś, czego w Polsce pod dostatkiem, czyli jaskiń. Ułatwieniem było przemieszczenie się autobusem turystycznym, dodatkowo rejs statkiem.  Oczywiście czas wolny przy "deptaku" muzeów, gdzie wejście do każdego muzeum jest gratis. Na samym końcu znajduje się Kapitol, który góruje nad wszystkim. 


Waszyngton nie przerwanie kojarzy mi się z kolorem białym. Na filmach większość budynków jest biała, Kapitol, Biały Dom, Mauzoleum Lincolna, nawet nagrobki na cmentarzu są białe i równo poukładane. Gdy wyjdziemy jednak poza utarte szlaki turystyczne, wszystko się zmienia. 



Stojąc w tym samym miejscu, gdzie Martin Luther King wypowiadał swe słynne słowa, nie mogłam czuć się bardziej tą cudowną amerykańską dumę, gdy biegacz przebiegł przez mauzoleum z amerykańską flagą.

W programie wycieczki zabrakło jednak cmentarza Arlington i pentagonu. Wycieczka do Filadelfii była również okrojona ze wszystkiego, oprócz... toalet. Zajechaliśmy do najstarszej dzielnicy, gdzie znajduje się Independence Hall, czyli budynek, w którym podpisano Deklarację Niepodległości i Konstytucję. Jako, że oryginalnie w budynku nie było toalet, a te znajdowały się na zewnątrz, miałam niepowtarzalną okazję załatwić swoje sprawy tam, gdzie robił to prezydent Jefferson. Teraz jest to oczywiście odrestaurowane, ale jednak. 


Na tym samym małym skwerze znajduje się również muzeum, w którym możemy zobaczyć słynny pęknięty dzwon wolności. Wejście jest darmowe. Ale przygotujcie się, że ochrona sprawdzi was od stóp do głów. 


Dla fanów filmu "Rocky", to właśnie w Filadelfii znajdują się schody, po których Stallone tak dzielnie się wspinał. 

sobota, 13 czerwca 2015

miami, floryda, stany zjednoczone

Gdy pierwszy raz wyjechałam do Stanów, miałam jeden cel - zobaczyć wszystkie miasta z serii CSI. Udało się to i dużo więcej, mimo, że Miami leżało daleko poza przewidzianą trasą. Pracowałam w północnej Kalifornii, więc do Las Vegas było blisko, a Nowy Jork było miastem mojego wylotu, a Miami gdzieś tam na południowym cypelku. Ale udało się, dzięki tanim połączeniom krajowym. Zwracam jednak uwagę, że jeśli gdzieś lecicie w Stanach, nie wybierajcie najtańszej linii Spirit, która jest spóźnialska, niedbała i droższa niż się wydaje. W każdej innej linii zapłacicie 25$ za bagaż, w tej 45$, masa ukrytych kosztów. Lepiej na początku dopłacić 10$ różnicy, bo o tyle się różnią ceny lotów, a potem nie płakać, nie denerwować się i pieklić. Na lotnisku od razu możemy kupić karty na autobusy, więc ułatwienie niesamowite, zwłaszcza, że pracownicy lotniska pomogą. Pierwszą rzeczą, którą poczujemy po wyjściu z chłodnego budynku lotniska będzie podmuch ciepłego powietrza. Drogie Panie, nie warto prostować włosów, bo w pięć minut w skutek wilgotnego powietrza, będzie jedna wielka szopa. Prosto z lotniska pojechałam prosto na plażę, by choć na chwilę zanurzyć się w ciepłej, krystalicznej wodzie oceanu. 


Co zwiedzić w Miami? Park Narodowy Everglades, gdzie poobserwować można aligatory. Niestety, czas nie pozwolił mi, żeby na taką wycieczkę pojechać, ale oferty takich wycieczek są obecne wszędzie. Poza tym do zwiedzenia... nie ma kompletnie nic. W tym zakątku świat mało co się działo. Wszystkie budynki były budowane raczej na jedno kopyto. Można udać się jeszcze do dzielnicy Calle 8 (czyli ósma ulica) i zapalić prawdziwe kubańskie cygaro. 


Można przejść się deptakiem. Pospacerować po okolicy. Schować się przed nagłą ulewą. I zaobserwować, że średnia wieku jest tu dużo wyższa niż gdzie indziej. Jest to związane z tym, że na starość dużo osób przeprowadza się do stanu Floryda, by dożyć tam swoich dni. 


niedziela, 7 czerwca 2015

porto, portugalia

Ostatnim miastem, do którego udało mi się zajrzeć w Portugalii było Porto. Jest mniejsze od Lizbony, ale tańsze i jakoś tak bardziej przytulne i przyjazne. Pokój w hostelu można dostać już od 7 euro, hostel był w centrum, z bardzo dobrym dojazdem. Ale wszędzie można dojść pieszo, co polecam, bo podczas przypadkowo wybieranych dróg na spacerze zawsze odkryjemy coś więcej niż zwykły turysta. 




Na takie i inne cuda można trafić jedynie podczas przypadkowych spacerów. Raz, właśnie w Porto, trafiłam na mały sklepik z winami. Wiadomo, Porto słynie ze swojego cudownego Porto, które można kupić w Biedronce za około 40 złoty, i to oryginalne, więc nie jest to żadna podróba. W maleńkim sklepiku bardzo pomocna pani pomogła wybrać, a także dała spróbować cudownego dżemu z wina, które zakupiłam za 9 euro, a które prawdopodobnie bardzo smakowało panu na lotnisku. No cóż, nauczka na przyszłość. W Porto jest wiele miejsc, z których możemy spojrzeć na miasto z góry. Czerwone dachówki, kanciaste dachy i przydomowe ogródki.


Przez Porto przepływa rzeka, nie dzieli ona jednak miasta na dwie części, ale jest granicą między dwoma miastami. To drugie, Vila Nova de Gaia, co prawda należy do aglomeracji Porto, ale mieszkańcy podkreślają, że to zupełnie inne miasto niezależne od Porto. Warto jednak przejść przez charakterystyczny most i spojrzeć z drugiego brzegu na piękne kamienice Porto przy brzegu rzeki. 


Przy brzegu rzeki lokalni artyści sprzedają swoje wyroby, ja skusiłam się na piękne kolczyki w stylu fado w kształcie serca. Tam można też spróbować dorsza albo kanapki francesinha (francuzeczka). Kanapka brzmi jak przekąska, którą zabijemy tylko mały głód. Błąd. Francesinha składa się z jajka, dużej ilości sera żółtego oraz mięsa, kilku warstw chleba, sosu, tłuszczu i tysiąca kalorii (dokładnie 1300 kalorii). Chyba dorsz byłby jednak lepszą opcją...


Podczas jednego ze spacerów po centrum miasta spotkałam grupę młodych studentów, którzy na ulicy śpiewali serenady. Każdej kobiecie zaśpiewali piękną balladę. Niby nic, ale podnosi samoocenę.