poniedziałek, 26 czerwca 2017

montserrat po raz drugi, hiszpania

O Montserracie już było około roku temu. Piękna góra, która wystaje pośród niczego godzinę drogi od Barcelony. Za pierwszym razem troszkę pogoda się nie udała, a że teraz trafiła się okazja, to czemu nie pojechać drugi raz. Tym razem pogoda piękna, widać było aż wzgórze Tibidabo. 


Dzięki dobrej pogodzie, dużo więcej jest turystów, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość. Tradycyjnie już wjeżdżałam żółtą kolejką górską. Zdecydowanie więcej tłumu ustawia się tutaj, ale kolejka zabiera do trzydziestu osób, więc w sumie po 40 minutach już byłam u góry. 


Niedziela to dobry dzień na wycieczkę na Montserrat. Od razu atmosfera bardziej wyniosła i klasztorna. Na placu klasztornym odbywał się akurat pokaz tańców katalońskich. Nie wiem czy takie pokazy są organizowane co niedzielę, na pewno co jakiś czas. Taniec kataloński, sardana, to jedna z najnudniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek widziałam. Grupy osób zebrane w małe okręgi skaczące w dosyć jednostajny rytm. I nie, nie skaczą tak jak w tańcu irlandzkim. Po dwóch minutach jest tak jakby widziało się cały dziesięciogodzinny pokaz. 


Zamiast wchodzić szlakiem, wjechałam jeszcze wyżej drugą kolejką (wjazd i zjazd kosztuje 12,5 euro). Tam już zaczynają się dwa szlaki - z powrotem do klasztoru, bądź po wszystkich pustelniach Montserratu. Na sam szczyt można wejść w 30 - 45 minut, w zależności od tego ile zdjęć się robi. A robi się dużo, bo widoki są przepiękne. 




Na Montserracie warto pamiętać, żeby wziąć raczej swoje jedzenie i swoją wodę, a także że ostatnie kolejki jak i ostatni pociągi odjeżdża chwilę po 18.00 i jeśli przegapimy, niestety, trzeba zostać na noc.


Podobno na górze są kozice i można wypatrzeć jak stoją przyczepione prawie do prostopadłej ściany. Podobno. 


poniedziałek, 12 czerwca 2017

minorka, hiszpania

Kolejny mały wypad na dwa dni na Baleary. Z Barcelony lot trwa 30 minut, ale musimy wliczyć również czas postoju, około 20 minut. Czyli w niecałą godzinę jesteśmy w raju. W porównaniu do Majorki i Ibizy jest znacznie mniejsza i mniej uczęszczana przez turystów. Z jednego końca wyspy na drugi jest 40 kilometrów. Jeśli chodzi o organizację i koszty - za samochód, hotel i bilety w obie strony wyszło nas po 78 euro na głowę (byliśmy w trójkę). Wylot z Barcelony jest o siódmej rano, a powrót o siódmej wieczorem następnego dnia. Hotel z basenem, restauracją, była nawet impreza z niemieckimi piosenkami. Bo właśnie niemieckich turystów jest najwięcej. 



Warto zwrócić uwagę na białe domki, które są wszędzie. Jest to związane z ciepłym klimatem wyspy. Jest to sposób, na to by w domu w lato było chłodniej. 



Północna  i zachodnia część wyspy to plaże skaliste i ciężko rozłożyć się tam wygodnie, jeśli nie jesteśmy fakirami. Widoki są jednak piękne. Wschód jest bardziej rozwinięty i troszeczkę brudniej, Oczywiście musimy podjechać do stolicy wyspy Mahón - Maó. Stolica jest raczej mała i za dużo do zwiedzenia nie ma, więc siadamy na chwilę na piwo. Proponuję również spróbować ensaimady. To wytwór typowy dla Balearów, coś w stylu naszej drożdżówki, ale wypiekana jest w kształcie ślimaka. Najlepsza jest bez nadzienia, a z samym cukrem pudrem. Ale do wyboru jest również krem, czekolada i anielskie włosy. Nie, nie te, które wieszamy na choince w święta, ale krem z dyni. Polecam, ale w małych ilościach, bo jest bardzo słodkie. 



Prawdziwy raj znajdziemy na południu, gdzie możemy jechać od zatoczki do zatoczki. Niektóre są bardziej dostępne i można autem podjechać tuż pod plaże, a do niektórych trzeba troszeczkę podejść. Polecam przede wszystkim Cala Mitjana - idzie się ostro w dół około dwóch kilometrów (wracając niestety ostro w górę), ale widok wynagradza wszystko. Piasek jest bielusieńki, a woda przeźroczysta. Kolejna zaleta jest taka, że nie ma tam prawie w ogóle turystów. 



Wyspa jest mała i dwa dni w zupełności nam wystarczyły, żeby zobaczyć wszystko, bądź prawie wszystko. Jedyne czego mi brakowało to brak drogi objazdowej wzdłuż wyspy - czasami, żeby pojechać od jednej zatoki do drugiej, musieliśmy nadrabiać drogi i wracać do poprzedniego punktu i inną drogą do kolejnej zatoki. 





To jeśli Baleary zaliczone... to może czas na Kanary?