poniedziałek, 27 lutego 2017

na sedesie z Obamą, hiszpania

Zaraz wyjaśniam ten dziwny tytuł, ale najpierw o muzeach. Jak wiecie, ciężko zapędzić mnie do jakiekolwiek muzeum. Przykro to stwierdzić, ale po prostu mnie nudzą i no trudno, straszna ze mnie ignorantka. Ale Barcelonie postanowiłam dać szansę. Oczywiście nie żadnym muzeom ze sztuką i w których mogłabym się czegoś nauczyć. W zeszłym tygodniu pisałam o muzeum marihuany, w tym tygodniu czas na muzeum iluzji.


Mieści się przy ulicy Pintor Fortuny, również blisko Rambli. Zmierzając do niego, warto zwrócić uwagę na małą piekarnię, w której podają coś w rodzaju naszych pączków. Ale wyglądają tak apetycznie polane czekoladą i posypane orzechami, oreo i jeszcze ze śmietaną na czubku. Jakieś tysiąc kalorii jak nic. Budynek muzem jest niewielki i takie w sumie jest. Wejście kosztuje 10€, ale na internecie można znaleźć zniżkowe za 5€. I radzę skorzystać, bo po wyjściu miałam mały niedosyt, ale za taką cenę (zniżkową) byłam w stanie to przeboleć.











Niektóre zdjęcia wychodzą lepiej, niektóre ze względu na oświetlenie dużo gorzej. Tak samo niektóre malunki są lepsze. Przy niektórych, obiecuję, uśmiejecie się nieziemsko. Jak właśnie na toalecie z prezydentem Obamą i kanclerz Merkel. Zdjęcia mówią same za siebie.







poniedziałek, 20 lutego 2017

trawka w Barcelonie, hiszpania

 Mało osób wie o tym, że marihuana w Hiszpanii jest legalna. Ma to jednak ograniczenia. Nie jest tak jak w Holandii czy Czechach, że można wejść do sklepu i kupić. Zioło jest legalne, ale tylko do celów leczniczych. Na własny użytek, można również hodować w domu, bo... nie ma tutaj rozróżnienia między marihuaną leczniczą, a zwykłą, nazwijmy ją rozrywkową.

Gdy zmierzamy ulicami Barcelony na zapach możemy się natknąć wszędzie. Nie do końca jest legalne to, żeby palić trawkę na zewnątrz. Mimo to, dużo osób decyduje się na jointa z przyjaciółmi. Co więcej, policja ma prawo kazać go zgasić, podobno ktoś kiedyś dostał nawet mandat, ale są to bardziej legendy miejskie, gdyż stróże prawa bardzo przymykają oko.
Dla zwolenników trawki polecam muzeum konopi i marihuany (Hemp & Marijuana Museum Barcelona). Parę dni temu poszłam i nie zawiodłam się. Muzeum mieści się na ulicy Ample, bardzo łatwo tam trafić z Rambli. Dawniej była to prywatna posesja, pałac Mornau, przerobiona pięć lat temu w pałac marihuany. Budynek jest piękny, dużo pozostałości po dawnych mieszkańcach. Co przykuło moją uwagę to tłoczenia charakterystycznego liścia w szybach. 



Wjazd kosztuje 9 euro, małą zniżkę dostaniecie jeśli kupicie bilet przez internet. Na wstępie dostajemy  czytnik i chodząc od jednej ekspozycji do drugiej przykładamy go w wyznaczonych miejscach. Wszystkie nagrania to ponad dwie godziny, ja troszkę skróciłam, zwiedzenie (razem z zakupami w sklepiku pamiątkowym) zajęło mi godzinę. Przyszłam dosyć późno, bo około dziewiątej wieczorem (zamykane jest o dziesiątej) i zwiedzałam sama. Mnie to akurat odpowiadało, bo mogłam robić tyle zdjęć ile chciałam. Ekspozycja jest podzielona na parę części. Pierwsza to historia i użytek w dawnych czasach, znajdziemy tu ogromną kolekcję fajek, które robią wrażenie swoimi misternymi zdobieniami. Potem mamy użytek konopi, na przykład do przygotowania lin i sznurów. Jest również ciekawostka, która zaskoczyła mnie, bo nigdy nie zauważyłam, że na kolumnie z Krzysztofem Kolumbem w Barcelonie znajdują się charakterystyczne liście. A związane to jest bardziej właśnie z tradycją żeglarską. 





Duża część poświęcona jest leczniczemu działaniu marihuany. Jak dla mnie była to najbardziej edukacyjna część wystawy. Upada wiele mitów, a dowody są niezbite. Co prawda, udowadnianie, że Jezus palił trawkę i że w Biblii jest dużo odniesień do zioła jest nieco dla mnie przesadzone, ale można się dużo nauczyć i być może zmienić zdanie.



Następnie przechodzimy do ostatniej części - marihuana w kulturze. Tu wzmianki o kinie, muzyce, słynnych postaciach. Tych za i tych przeciw. Tutaj, dużo jest poświęcone właśnie negatywnemu wizerunkowi jaki przedstawia palenie zioła. Moim ulubionych plakatem, który wisi na jednej ze ścian jest przedstawiający parę. Mężczyzna oferuje jointa dziewczynie, a nad nim wisi pytanie: "Czy dżentelmen powinien oferować damie jointa?".



Na zakończenie mamy budkę fotograficzną, gdzie za darmo możemy cyknąć sobie zdjęcie... na polu marihuany. Mimo, że byłam sama to świetnie się bawiłam, czego rezultatem są te zdjęcia (nie wiem czemu mam na nich tak głupi wyraz twarzy):



Gdy zejdziemy już na parter (ekspozycja jest na pierwszym piętrze) mamy maleńki sklepik z pamiątkami. Zakupić tu możemy czekoladę, herbatę, kremy do rąk, książki czy ziarenka pod własną uprawę. Jako ogromny fan herbaty, od razu zakupiłam jedną o nazwie detoks. Jest to herbata zielona z owocami. Pachnie pięknie, w smaku taka sobie. Niesamowita na kaca, którego nabawiłam się po wyjściu z muzeum w jednym z moich ulubionych barów - Bollocks (tłum. bzdury).

poniedziałek, 13 lutego 2017

przytyjmy razem na targu w barcelonie, hiszpania

Jedno z moich ulubionych miejsc w Barcelonie, a to dlatego, że można tu dobrze zjeść i wypić. Kto był w stolicy Katalonii, a nie wypił soku ze świeżych owoców za 1 euro, to lepiej niech już rezerwuje lot. Mowa oczywiście o targu świętego Józefa, częściej nazywanym La Boqueria. Mieści się o tuż przy Rambli, więc nie musimy nadrabiać dużo drogi. I znajdziemy tu wszystko. 


Pierwsza wzmianka o targu pojawia się już w XII wieku, na stałe w świadomości Katalończyków zagościł w wiku XVIII, oficjalna data to 1840. W tym czasie targ nie znajdował się na obszarze miasta lecz tuż przed bramą. Powód był prosty - nie trzeba było płacić w ten sposób podatków. Na samym początku kupić tu można było tylko mięso. Po jakimś czasie zaczęto wprowadzać owoce morza i niedawno owoce i warzywa, a także produkty z różnych krajów. Prawdziwą gratką dla mnie są papryczki z Meksyku, które, jak to się mówi, palą dwa razy. Targ ma 2583 metrów kwadratowych, 300 stanowiska, ale zabraklo tu miejsca dla kwiaciarzy, którzy swoje miejsce znaleźli na Rambli.



W 1914 przykryto targ dachem, który trzyma sie do dziś dzień, przeszedl mały remont w roku 2000. Niestety, dzisiaj również mały plac przed targiem jest również w remoncie. Psuje to trochę zdjęcia i powoduje straszny tłok już na samym wejściu. Jest to największy targ w Katalonii i zdecydowanie najczęściej odwidzany przez turystów. Możemy tu przyjść tylko od poniedziałku do soboty, w niedzielę targ, jak i większość sieciówek, supermarketów, jest w Hiszpanii zamknięty. 


Jeśli już raz tu przyjdziemy, to wyjdziemy 5 kilogramów ciężsi. Jest tu pelno barów. kawiarenek, możemy się najeść naleśnikami, pierożkami, burrito czy wegańskimi falafelami. Jest tu pełno słodyczy, a owoce wyglądają tak soczyście, że ślinka cieknie. Dla mnie jednak, największym hitem są soki naturalne, czasem wpadam tu na 2 minuty, kupuję trzy od razu, obowiązkowo w innych smakach, i idę zadowolona. Najlepszy sok to zdecydownie mango-kokos, musicie spróbować!






poniedziałek, 6 lutego 2017

ten nikczemny homar, hiszpania

W tym tygodniu czas na spacer po mojej dzielnicy. Jedna z najstarszych, założona przez włoskich rybaków, którzy przybyli tutaj z włoskiej Ostii. Wąskie kamienice i uliczki są znakiem rozpoznawczym Barcelonety. Dzielnica nad morzem, podobno z jedną z najgorszych, bo najbardziej zatłoczonych i najbrudniejszych plaż, Ja nie narzekam, bo z domu mam dwie minuty na piechotę, żeby zanurzyć się w morskiej wodzie i cieszyć się słońcem. A to, że jest tu również morze turystów, a co za tym idzie to fala imigrantów, którzy za wszelką cenę chcą nam wcisnąć mojito, parea, piwa, bransoletki czy tatuaże z henny. Polecam jednak tanie masaże wykonywane przez panie z Tajlandii. Jeśli nie jesteście zainteresowani takimi rzeczami, to jeden z najpiękniejszych widoków to zniżające się do lądowania samoloty na tle hotelu W w kształcie żagla.


Tuż koło plaży znajdziemy ciekawą rzeźbę, której znaczenia nigdy się nie spodziewałam. Dowiedziałam się, że kostki poukładane w krzywą wieżę tak naprawdę oznaczają zranioną gwiazdę, która spadła z nieba, Szokujące, prawda?


Barceloneta ma parę miejsc, które dziwią mnie za każdym razem gdy je widzę. Pierwszy to budynek, który ma kształty różnych rzeczy zatopionych w jednej ze ścian. Tak po prostu. Parasol, klapek, rozgwiazda. Bo czemu nie?



Następne to dwie rzeźby, które są bardzo blisko siebie. Tam gdzie zaczyna się Barceloneta, wita nas ogromny ... homar. Jest on przerażający i wygląda nikczemnie. Najgorszy jest jednak jego dziwny i nieszczery uśmiech. Jest to rzeźba, która wcześniej stała przed restauracją Gambrinus. Gdy restauracja się zamknęła, homar został wykupiony przez urząd miasta i umieszczony właśnie tam. I jest okropny.


Tuż obok stoi kolejna okropna rzeźba, znienawidzona przeze mnie, bo sprawia, że kolory skaczą przed oczami. Przypuszczalnie jest to twarz, ale do końca nie mogę tego potwierdzić. 


Jeśli nudzi Wam się, w co wątpię, bo w Barcelonie jest zawsze co robić, można zajrzeć do Akwarium, gdzie przetrzymywane są przeróżne stworzenia morskie. Przetrzymywane, bo wszystkie wyglądają tak smutno i przytłaczająco, że nie będzie to miła wycieczka dla wszystkich, którzy lubią zwierzęta. Jest jeszcze opcja, żeby zajrzeć do wielkiego Pałacu Morza, gdzie znajduje się Muzeum Historii Katalonii. Duża kolekcja i ogrom wiedzy, którą można zdobyć. Nie przepadam za muzeami, ale to mnie naprawdę zaciekawiło.


Jeśli pójdziemy dalej portem, dojdziemy do Kolumba, który ostatnio przysparza dużo kontrowersji. Jako, że Katalończycy to naród dumny i skłonny do przesady, twierdzą, że Kolumb był właśnie Katalończykiem. Jakom że ostatnio w badaniach wyszło, że jednak jest to nieprawda, to co poniektórzy chcą go zdjąć z jego zacnej kolumny. Osobiście uważam, że jest to nie do pomyślenia. I mimo, że wskazuje on Maroko, a nie Amerykę to jest on uroczy i jest symbolem tego miasta. Ciekawe kogo chcieliby postawić na jego miejsce.