poniedziałek, 24 kwietnia 2017

saragossa, hiszpania

Trzy razy kupowałam bilety do Saragossy i jak to mówią do trzech razy sztuka. Gdybym za trzecim razem nie wyszło, poddałabym się, chyba po raz pierwszy w życiu. Za pierwszym razem znajomi anulowali mi bilety, żebym następnego dnia poszła z nimi na plażę, za drugim razem budzik nie zadzwonił. Choć może i dzwonił, ale gdy wraca się o piątej nad ranem i godzinę później ma się wstać, to głowy jednak nie dam. Ale przysięgam, że budzik nastawiłam i cóż, obudziłam się 15 minut przed odjazdem autobusu. No nie było rady, jak iść dalej spać. Za trzecim razem już wszystko wyszło pomyślnie, o ósmej siedziałam już w autobusie Alsa, drzemiąc i siedząc na telefonie przez następne cztery godziny, bo tyle mniej więcej trwa podróż autobusem. Można jeszcze pociągiem, ale jest znacznie drożej i wcale nie krócej. Wycieczka jednodniowa, bo nie ma tam za bardzo co robić, a bilety w obie strony wyszły mnie 21 euro.


Po raz pierwszy nie planowałam co muszę zwiedzić. I troszkę się zdziwiłam, że stacja autobusowa jest daleko od centrum (w Barcelonie jest to prawie centrum), ale miałam dużo czasu, więc się przeszłam. Przy okazji odkryłam zameczek nie tak daleko od stacji. Pięknie kwitnęły akurat drzewa, więc zrobiłam mały przystanek.


Dalej już brzegiem rzeki powoli do centrum. Rzeka jest dość brudna, nie zauważyłam, żeby ktoś się kąpał mimo, że pogoda była nadzwyczajna. Tzn. dla mnie nadzwyczajna, bo było ciepło, więc zdjęłam sweter i pod koniec dnia byłam już całkiem nieźle czerwona (opalam się na czerwono, dlatego niektórzy znajomi stąd mówią na mnie gamba, czyli krewetka). Za to Hiszpanie nie zdejmowali swoich kurtek i zimowych butów. Naprawdę nie wiem ile stopni to znaczy dla nich ciepło. 


Doszłam do głównego punktu wycieczki - Bazyliki pod wezwaniem Pilar. Jest ona na każdej widokówce i na każdym zdjęciu z Saragossy. Najlepsze zdjęcia wychodzą z mostu niedaleko, który ma nawet specjalne wypustki, gdzie możemy się zatrzymać i porobić zdjęcia i selfie. Bazylika wpływa na charakter miasta oraz na jego turystykę. Co drugi sklep to sklep sprzedający dewocjonalia. Zdecydowanie nie mój klimat. Pocztówka i obowiązkowe skosztowanie owoców Aragonii (prowincja, której stolicą jest Saragossa) w czekoladzie. 




Tuż za Bazyliką znajduje się koń, którego można dosiąść. Jest to tylko mała rzeźba, za to stwarza ogrom atrakcji. Polecam zdjęcia również z Goyą i hiszpańskimi dżentelmenami i dziewczętami z brązu. 



Moja wizyta zbliżała się ku końcowi, a czym najlepiej zakończyć wycieczkę? Szklanką piwa w pobliskim Irish Pubie. Nie przepadam za hiszpańskim piwem, a mam dziwną słabość do irlandzkich pubów, bo piwo jest na poziomie. Ilekroć mam dość języka wpadam zawsze tam i jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby którykolwiek barman mówił tam po hiszpańsku. Po szklaneczce wróciłam pieszo na stację inną drogą. 



Dla kinomanów - nie, nie znalazłam żadnego rękopisu. Niestety.

 

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

ibiza, hiszpania

Kolejna promocja na loty i lecimy na Ibizę, tym razem w rytmie piosenki "We're going to Ibiza" zespołu Vengaboys, znanego w latach 90tych. Okropna piosenka, ale krótki lot. Znowu wynajmujemy auto i mieszkamy w samym środku stolicy Ibizy, Eivissa, również w małym mieszkanku wynajmowanym dla turystów. Również spędzamy jedną noc, a plan jest jak na Majorce - w jeden dzień zwiedzić wyspę, a następnie napić się, wyjść do jednego z najsłynniejszych klubów, a w niedzielę zobaczyć Eivissę i jej słynny zamek. 



Podobnie jak na Majorce, było bardzo mało ludzi. Sezon w marcu jeszcze się nie zaczął i problemem było znalezienie nawet miejsca, żeby się napić herbaty, a co dopiero coś zjeść. Przez dwa jedliśmy w jedynej otwartej restauracji w stolicy wyspy. Nie żałuję, bo jedzenie było bardzo dobre, kelnerki przemiłe za każdym razem, gdy nas widziały i nie uderzyło nas bardzo po kieszeni. Mało turystów, mało mieszkańców, podobno ludzie dopiero teraz zaczynają się zjeżdżać na Ibizę, żeby szukać mieszkań pod wynajem dla turystów. Dosyć przykre było jednak oglądać wszystkie sklepy zamknięte. Tak jakby życie toczyło się tam tylko w trakcie tych czterech miesięcy, gdy świeci słońce.



Pogoda nie była zła. Może nie tak, żeby w kostiumie kąpielowym wylegiwać się na plaży, ale zwykła bomberka wystarczyła, żeby nie zmarznąć. Jak zwykle, przygotowałam się do podróży wcześniej - posprawdzałam gdzie trzeba jechać. I tak z rana, od razu wsiadamy do auta i jedziemy do wioski Sant Joseph, gdzie spędzamy... nie więcej jak pięć minut. Parę białych domków i ładny kościół. Wszystko zamknięte. Łącznie z kościołem. Następnym przystankiem jest Sant Antonio, gdzie wszystko jest pozamykane na cztery spusty, oprócz jednego baru, gdzie przysiedliśmy zjeść śniadanie. 


Troszkę już zrezygnowani, wpadamy na dwie plaże polecane przez znajomych: Bossa i Conte, i tam, rzeczywiście nam się podoba. Wszystko zamknięte, ale ładny widok przynajmniej. Długimi schodami zeszliśmy na plażę, a tam raj. Bar tuż nad morzem. Ceny przystępne, a gdy mocniej fala rozbiła się o skały, to przyjemnie chłodziło twarz. Zasiedzieliśmy się tam chwilę i z powodu pogody, która nagle zaczęła się psuć, wróciliśmy do auta i zwiedziliśmy parę wiosek. Z auta, bo wszystko zamknięte. Zmęczeni i głodni dojechaliśmy do Eivissy, gdzie spędziliśmy dobre pół godziny na znalezienie wyżej wspomnianej otwartej restauracji. Zjedliśmy i do mieszkania na małą sjestę. No cóż, jak się mieszka w obcym kraju, koniec końców, przejmujesz niektóre zwyczaje. 

 



Wysłuchując wcześniej legend o tym jak drogie są wejścia do klubów, poszukaliśmy w internecie - jedyny duży klub otwarty w tym czasie była Pacha. W całej Hiszpanii jest parę dyskotek Pachy, łącznie z Barceloną od paru lat (tylko). Jest to jeden z najbardziej znanych klubów, więc trzeba było iść. Wejście za darmo na listę, więc zapisaliśmy się i idziemy. 3 kilometry, to idziemy piechotą. Wchodzimy do klubu, zostawiamy rzeczy w szatni i siadamy, bo klub jest pusty (oczywiście, jednym z warunków wejścia za darmo na listę jest wcześniejsze pojawienie się). Ale jesteśmy w grupie, znamy się wszyscy jak łyse konie, więc problemu nie ma, bawimy się świetnie. Zwłaszcza, że alkohol nie jest aż taki drogi. Parę słów o alkoholu. W Hiszpanii, żeby się napić, musimy znać trzy słowa: chupito czyli szoty. Ceny to zazwyczaj 2 - 4 euro. Następnie mamy cerveza czyli piwo, okropne i chrzczone, ceny między 2,50 czasem i do 6 euro, po tym mamy koktajle i drinki, ale nazwy są zazwyczaj po angielsku. No i właśnie to co pijemy my w Pacha, cubata. Cubata to też drinki, ale dużo mniej skomplikowane, czyli wódka i redbull, whisky z colą, tequila z sokiem pomarańczowym (mmmm) czy gin z tonikiem. Ceny to zazwyczaj od 6 euro (uważałabym, okropny kac na następny dzień) do 15 euro w klubach. W Pachy w sezonie martwym płacimy 10 euro. Gdy tylko próbowaliśmy się przejść po klubie, witano nas niezbyt miło, obwieszczając, że ta część klubu jest zamknięta. Trochę się pobawiliśmy, klub zaczął się napełniać... więc czas było się zbierać i iść spać, żeby wyjść z mieszkania rano i zwiedzić stolicę.


Rano szybko śniadanie (o tak, w tej samej co wcześniej) i wolny spacer po porcie i po zamku. Widoki piękne i zdjęcia mówią same za siebie. Oj tak, wszystko zamknięte, jeden sklep otwarty z pamiątkami. Weszliśmy (pocztówek nie mieli, moją dopiero kupiłam na lotnisku wyjeżdżając) i po dwóch minutach poinformowano nas, że czas wyjść, bo zamykają na czas sjesty. Zrezygnowani, poddaliśmy się i poszliśmy na plażę. Odpocząć, bo to nam najlepiej wychodzi.  




 

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

palma de majorka, hiszpania


Palma de Mallorca to stolica wyspy. Tętni w niej życie i na pewno jest dużo więcej otwartych lokali niż w pozostałej części wyspy. Mimo, że wyspę zwiedzałam w styczniu to już było pełno turystów. Noc jak zwykle spędziliśmy w barach, nie bardzo chciało nam się wchodzić do klubów. Ze znalezieniem barów, nie będziecie mieć żadnych problemów.

Od razu muszę przyznać się do głupoty, bo zostawiłam aparat w aucie i zdjęcia mam okropnej jakości i trzy.

Całą niedzielę spędziłam na zwiedzaniu. Dwoma głównymi punktami turystycznymi jest zamek i katedra. Największym wrzodem było znalezienie miejsca parkingowego, więc znacznie lepiej jest zostawić samochód w spokoju na parkingu i pochodzić. Zaczęłam od zamku. Nie jest specjalnie duży. Za to można wejść prawie wszędzie. Zamek jest w kształcie rotundy i na samym szczycie, skąd rozpościera się piękny widok na stolicy, można spojrzeć w dół na mały plac. Na pierwszym piętrze znajduje się dużo komnat do których można wejść i dowiedzieć się o historii zamku. 

 


Następnie zjechaliśmy w dół w stronę katedry. Zaparkowaliśmy po drugiej stronie, gdzie parking był darmowy w trakcie weekendu. Katedrę obejrzałam z daleka, bo okazało się, że między mną, a katedrą jest ogromna fontanna. Na pewno można było ją jakoś obejść, ale chęć wszystkich, żeby odpocząć na plaży była większa niż duch zwiedzania.


 

 Ważna wiadomość, dla tych którzy wybierają się na Majorkę. Jest to jedno z pierwszych miejsc w Hiszpanii, gdzie wprowadzono zakaz wynajmowania mieszkań turystom. Podobno zacznie obowiązywać od lata, a za Majorką pójdzie Ibiza i prawdopodobnie Barcelona. Dla odwiedzających to cios, bo wynajęcie mieszkania zawsze wychodzi taniej, zwłaszcza jeśli podróżujemy grupą. Mieszkając obecnie w Barcelonie, jest to jednak pozytywne dla mieszkańców. Wynajem pokoju czy mieszkania jest tu nieziemsko drogi, głównie dlatego, że mieszkań na wynajem na dłuższy okres czasu jest po prostu mało. Ze względu na dużą ilość turystów i wysokie ceny hoteli od paru lat dużo mieszkań wynajmuje się właśnie dla turystów. Miejmy nadzieję, że po wprowadzeniu takiego zakazu, ceny wynajmu spadną, przynajmniej trochę.



poniedziałek, 3 kwietnia 2017

samochodem po majorce, hiszpania

Przede wszystkim! Chciałam podziękować za 10.000 wejść. Dla niektórych to będzie mało, dla mnie liczy się każde wejście! Jedziemy po kolejne 10.000!
Macie tak czasem, że spoglądacie na mapę i myślicie, gdzieby tu pojechać na weekend? Musi być blisko, bo trzeba wrócić do pracy. Ja tak mam co weekend. I kiedyś, mój wzrok przyciągnęły trzy małe wysepki na południe od Barcelony. Baleary, no tak! No to już, na stronę Ryanaira, który lata tam trzy razy dziennie, więc jest bardzo dużo promocji i bilety udało mi się złowić już za 20 euro w obie strony. Znajomi z Majorki wyśmiali mnie, bo oni mają bilety dwa razy tańsze. Moja hiszpańska grupa polskich znajomych stwierdziła, że się dołączy, więc dołożyliśmy po 12 euro za nocleg na jedną noc na osobę (jest nas czwórka) przez airbnb i mniej więcej tyle samo za wynajem auta na dwa dni i lecimy.

Lecieliśmy pod koniec stycznia (stąd też tak tanio), ale pogoda całkiem nam się udała. Dopiero w sobotę wieczorem troszkę popadało, a w niedzielę już samo słońce. Plan był prosty - w sobotę zwiedzamy autem wyspę, a w niedzielę trzeźwiejemy i zwiedzamy stolicę wyspy, o czym będzie za tydzień. Poprzeglądałam przewodniki co zwiedzić na wyspie i wybrałam parę miejscowości:

  • Andratx i Port d'Andratx 
Nasz pierwszy przystanek. Otwarte ze trzy restauracje i kawiarnie. Reszta zamknięta. Jest 11 rano, a my nic nie jedliśmy. Rzucamy się na pierwszą otwartą kawiarnie i jemy szybko śniadanie. Potem spacer po porcie. Szybko, bo plan jest dosyć napięty.




  • Sant Elmo
Ładne widoki. Wszystko zamknięte. Majorka z piosenki, którą wszyscy kojarzą, (a która zamęczyłam moich znajomych w aucie) czyli ecstasy emotion nie było. Majorka w styczniu wieje nudą. Zero turystów, więc nikt Wam nie zniszczy zdjęć. Ale to również oznacza, że jeśli zapomnieliście kupić wody w stolicy wyspy, to nieprędko zobaczycie sklep, gdzie można by było ją kupić. Albo, jako że tam, gdzie nie napijemy się piwa, to znaczy, że tam nie byliśmy, to nie wiem czy mogę powiedzieć, że właściwie byłam w Sant Elmo.






  • Valldemosa
I tu się zaczęło robić turystycznie. Miasteczko jest niepozorne i małe, ale za to jest całe z kamienia. Wąskie uliczki, urocze domki, wszystko jak z bajki. Dla fanów muzyki klasycznej, ciekawostka - to tu Fryderyk Chopin spędzał godziny ze swoją ukochaną. Warto spędzić tu troszkę więcej czasu, przejść się i chłonąć ten prawie górski klimat.











  • Soller
Miejscowość zostawiliśmy na sam koniec. Zmierzchało już, więc dużo nie zdążyliśmy zobaczyć. Najważniejsze to chyba jednak kościół w samym centrum starego miasta i klimatyczny tramwaj, który przejeżdża od czasu do czasu, przypominający ten z Lizbony. A który ja przegapiłam, bo poszłam kupić pocztówkę. Nie wiem, czy można być większą ofermą. Potem zaczęło już siąpić i czas było się zbierać do stolicy, Palma de Mallorca.