wtorek, 14 lipca 2015

las vegas, stany zjednoczone

Było o prawdziwym mieście na pokaz, to teraz będzie o mieście na pokaz. Las Vegas jest najbardziej sztucznym tworem jaki udało mi się zobaczyć we wszystkich moich podróżach. Hołduje najniższym potrzebom ludzi, przez co poniekąd jest również najbardziej prawdziwe. Czyli coś zupełnie odwrotnego niż Nowy Jork. Sztuczne miasto, ale do cna prawdziwe. I ja odnalazłam się tam bardzo szybko. 
Zgubić się też nie ma łatwo, bo jedna ulica, która idzie prosto jak w mordę strzelił bez zawijasów i niepotrzebnych zakrętów, Jasne, są tam mniejsze uliczki, ale kto by się tam zagłębiał w nie i schodził ze Stripu (nazwa tej głównej ulicy). Strip, a właściwie Las Vegas Blvd., ma wszystko czego potrzebujesz. 



Kolory mienią się prawdziwym złotem. Sklepy, sklepiki, bary, kluby, night kluby, striptiz, prostytutki ekskluzywne i te mniej, no i... kasyna! Wstyd przyznać, ale nie zagrałam. Na małych maszynach miałam okazję zagrać dopiero rok później i to w innym mieście, również znanym jako mniejsza stolica hazardu, ale o tym będzie we właściwym czasie. W pokera, czy inne bardziej skomplikowane gry nawet nie próbowałam. W Stanach każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kto był w Las Vegas i wygrał dużą kasę, by zaraz potem ją stracić, chcąc wygrać jeszcze więcej. No cóż, poker daje, poker zabiera. 
Las Vegas jest drogie. Bardzo drogie. Za to hotele są stosunkowo tanie. Dlaczego? Hotel jest połączony z kasynem i jest tylko dodatkiem do niego. Bo na nocleg wydamy 40$, ale w kasynie, no cóż, znacznie więcej. Ja mieszkałam w zamku. Dosłownie. Zamek nie przypominał tych naszych historycznych budowli, ale raczej zabawkę dla dzieci. Widok z hotelu był oczywiście na inne hotele. Wśród różnorodności znajdziemy tu Paryż z wcale nie taką małą wieżą Eiffle'a, Flamingo, MGM, Pałac Cezara, no i oczywiście Nowy Jork! Hotel jest tak zbudowany, że odzwierciedla skyline Manhattanu, znajduje się tam również kolejka górska, którą można się przejechać za 25$ (na pierwszym zdjęciu).

 Nie mogło zabraknąć również amerykańskiej flagi. 


Na Stripie znajdziemy również Goretorium. Jeśli ktoś jest wielkim fanem Eli Rotha, który występuje co jakiś czas w filmach Quentina Tarantino ("Bękarty Wojny"), ale również nakręcił parę swoich filmów, z których najbardziej znany to "Hostel", to Goretorium to jest własnie jego dom strachu. Turyści robią sobie zdjęcia na krześle elektrycznym wystawionym trochę pod publiczkę tuż przed wejściem (ok, ja też mam...). Największe zaskoczenie jest, gdy pewni siebie siadamy na krześle i łup! prądem po rękach.


Piękno nie ma znaczenia w Las Vegas. Liczy się kasa. Największym zaskoczeniem dla mnie było spotkanie starszych pań rozdających ulotki klubów ze striptizem. Starość promująca młodość. 

Las Vegas to tłok i motłoch. Turyści na każdym kroku. Ale ludzie tam też mieszkają. W duchocie i wilgoci, bo pogoda jest nieznośna. W każdy jeden dzień widzą te same historie ludzi, którzy z bogatych stali się biednymi i na odwrót. Ludzi, którym się nie udało, którzy gonią za tym, żeby zaspokoić swoje najniższe żądze. Chciałabym wiedzieć, co mieszkańcy myślą na temat ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz