poniedziałek, 7 sierpnia 2017

vigo, hiszpania

Vigo wyszło przez przypadek. Z pracy postanowiłam zrezygnować już 26.05, żeby mieć pięć dni na spokojne przygotowywanie się. Nie byłabym sobą, gdybym jednak stwierdziła, że na spokojnie nic nie chcę robić, więc siadłam przed komputerem z otwartą stroną Ryanaira i wpisałam Barcelona - kierunek gdziekolwiek. Daty wybrałam dokładne, zostawiając sobie weekend i 31.05 na pakowanie. I w najtańszych rezultatach wyszły: Palma de Mallorca i Vigo. Pierwsze odpada, bo byłam... ale Vigo? Nigdy stopą nie było mi dane dotknąć ziemii Galicji, więc pięć minut później miałam lot. Poszukiwania pokoju trwały tyle samo - rzadko to robię, ale naprawdę mogę polecić hostel, w którym spałam, hostel Real. Jedynkę z telewizorem, wygodnym łóżkiem i dzieloną łazienką kosztowała mnie tylko €15. Hostel znajduje się w samym centrum i wszędzie można dostać się pieszo.


Z lotniska autobusem miejskim do samego centrum, niecały kilometr od hostelu. Bilet na autobus można kupić u kierowcy za kwotę €1.33. To nie błąd - naprawdę €1.33. Tanio i szybko.



Niestety, w ciągu dwóch dni nie było czasu dostać się na Illes Cies, czyli to z czego Vigo jest dumne, wyspy widoczne na każdej pocztówce. Następnym razem. Zaoszczędziłam za to znacznie na transporcie. Vigo po prostu przeszłam, atrakcje miasta leżą blisko siebie. Jedyny haczyk tkwi w tym, że wszędzie jest pod górkę. Wszędzie.



W mieście znajduje się ogrom pomników - Juliusza Verne, pracy, syreny, a nawet dinozaura. Najsłynniejszy jest jednak ten pierwszy. Pisarz siedzi na ogromnej ośmiornicy. Z ośmiornicą również wy możecie się zapoznać bliżej - na talerzu. Jest to tutejszy przysmak i ciężko znaleźć coś normalnego (jestem z osób, które stworzenia morskie na talerzu omija z bardzo daleka). Co więcej, istnieją restauracje, które dumnie w swojej nazwie podają raczej "małżownia" niż restauracja. Nie pomylmy jednak symbolu muszli, który również jest wszędzie obecny, z małżami, jest to symbol drogi (camino) do Santiago de Compostela.




Najlepszym punktem widokowym Vigo jest jednak park Castro. Ze szczytu wzgórza możemy podziwiać Vigo i port. W słoneczny dzień widać również wspomniane wcześniej wyspy. Jest to również miejsce, gdzie spokojnie zjemy lunch w ruinach siedemnastowiecznej fortecy. Nie ma tu zbyt dużo zwiedzających, a miejsce momentami przypomina idealne miejsce, żeby kogoś zamordować, a ciało nie pozostanie odkryte przez lata.





Mnie udało się przeżyć i delektować się piwem Estrella Galicia oraz 1906. Polecam szczególnie piwo w barach, bo w cenie piwa otrzymujemy czasem aż dwie tapy - zawsze są to oliwki, druga zależy już od fantazji szefa kuchni. Do tej pory, na szczęście, nie były to owoce morza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz