wtorek, 8 grudnia 2015

sztokholm, szwecja

Przyznam, że mroźna północ ciągnie mnie mniej niż gorrrrące południe. Ale, gdy bilety pojawiają się za 18 zł w jedną stronę, to głupio nie skorzystać. Jak udało mi się znaleźć taki tani lot? Przede wszystkim, trzeba szukać lotów poza sezonem. Styczeń, to jest akurat lot poza sezonem, a w Szwecji jest zimno. Nie, kurewsko zimno. Nieświadoma tego, że jeśli Sztokholm znajduje się na wysepkach połączonych ze sobą to będzie wiało. I jasne termometry pokażą 1 stopień, więc wcale nie tak zimno. Ale wiatr zamrozi nawet najgorętsze serca, a przy okazji urwie głowy. Dobrze, że w Polsce było akurat wtedy bardzo zimno, więc jak przyleciałam do Sztokholmu to byłam jako tako przygotowana. Wylot z Modlina, do którego mam daleko, ale przejazdem byłam w Warszawie. Co nie zmienia faktu, że i tak dostanie się na to maleńkie lotnisko zajmuje (za) dużo czasu. Lotnisko w Sztokholmie znajduje się w Skavsta, które jest jeszcze mniejsze niż Modlin (i dobrze, bo znalazłam swoją kartę pokładową, którą zgubiłam, na dużym lotnisku byłoby to pewnie niemożliwe). Za autobus to centrum Sztokholmu zapłaciłam 60 zł, wcześniej już rezerwowałam. Autobus jedzie godzinę do samego centrum. Dlatego też są tańsze loty - to co zaoszczędzimy na locie wydamy na autobus do miasta, tak samo działa to w Oslo. Ale dobra, jak każdy Polak muszę sobie ponarzekać. Ale koniec z tym. Sztokholm jest pięknym miastem.



Oba widoki można zrobić z wieży, która jest połączona z budynkiem z różnymi firmami, na górę wiedziemy windą, a potem trzeba podejść parę schodów. Niestety, nie pomogę za bardzo z nazwami ulic. Bo jakoś tak już mam, że jeśli nie mówię w tubylczym języku, to nie ma szans, żebym pamiętała. Po Sztokholmie najlepiej korzystać z kolejki, na którą potrzeba karty, lub tramwajem. Ja miałam to szczęście, że w tym zimnym mieście mieszka mój znajomy i nocleg i ową kartę miałam za darmo. Dzięki temu zaoszczędziłam dobre 500 zł, bo Szwecja jest strasznie droga, o czym wiadomo nie od dziś. Stołowałam się też w domu znajomego, czyli spacerek do najbliższego sklepu po podstawowe produkty i gotujemy pyszne curry czy spaghetti. Mało ma to wspólnego niestety ze szwedzką kuchnią, której znajomością nie mogę się za bardzo popisać. Za to, z ręką na sercu mogę polecić szwedzkie słodycze. Nie rozgrzewają, ale za to osładzają czas. Najlepiej pamiętam rurki z kremem w środku zatopione w białej czekoladzie i obrzucono zdrowo kokosem. Przynajmniej to było na moją kieszeń. W samym centrum najlepiej zrezygnować w ogóle z komunikacji i iść pieszo. Nie jest najbliżej, ale też znowu nie najdalej, a szybki marsz rozgrzeje nas trochę.



Jakie pamiątki można przywieźć ze Sztokholmu? Oczywiście z Muminków! Ja wybrałam Małą Mi, skoro już tak bardzo ją przypominam. Ale oprócz tego są jeszcze małe (bądź ogromne, ale kto będzie brał to w bagażu podręcznym) drewniane konie, ręcznie zdobione kolorem czerwonym i pięknymi wzorami. Chyba najbardziej klimatycznym miejscem jest oczywiście starówka, z tymi ciasnymi uliczkami, klimatycznymi herbaciarniami, kawiarniami i krzywą ulicą, która krzywa nie jest, ale na taką wygląda. 



Jeśli chcemy zagrzać się procentami, to trzeba pamiętać, że zaopatrzyć trzeba się wcześniej w specjalnych sklepach, w których trzeba pokazać dokumenty włącznie. Co kraj, to obyczaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz